Published on [Permalink]
Reading time: 3 minutes

Nie czas umierać

Czwartkowy spacer wzdłuż plant nie byłby w żaden sposób wyjątkowy, gdyby nie zdecydowanie częstsze dźwięki syren karetek pogotowia.

Rok temu, w październiku, było tak samo. Karetka za karetką. Tutaj S-ka, tutaj P. Dwie przecznice dalej myka T. Zwykły spacer, z niezwykłym akompaniamentem.

Znowu - umiera nas więcej niż powinno. Znowu - SORy pękają w szwach. Znowu - wirus sieje spustoszenie.

Tym razem jednak na zewnątrz, poza tym dzielnym, aczkolwiek nędznym światem chorowania i umierania, życie toczy się po staremu. Umówmy się - noszenie masek w wewnętrznych przestrzeniach publicznych - to jest nic. A i tak nie wszyscy się stosują.

Zaoferowano nam szczepionkę - nową, przygotowaną w wyjątkowo szybkim tempie broń - która obiecywała zakończyć to raz na zawsze. Każdy po równo, za darmo, wedle uczciwej kolejności (no, może poza kilkoma aktorami). Oczywiście, ktoś miał do punktu szczepień pięć minut drogi, ktoś inny trzydzieści. Ten, kto takiego dostępu nie miał, mógł poprosić o przyjazd do domu. Równe? Uczciwe? Transparentne? Jak dla mnie, trudno by sobie wyobrazić, żeby na nasze krajowe realia mogło pójść lepiej.

Fascynuje mnie to, jak ludzie boją się bardziej czegoś, co stworzyła ludzkość, niż coś, co pochodzi z natury, jest dzikie, nieprzewidywalne. Czy my naprawdę mamy tak zły bilans osiągnięć jako rasa ludzka? Czy w naszej percepcji złe cechy triumfują nad dobrymi? A może łatwiej jest nie ufać czemuś, za czym może stać konkretny podmiot naszej nieufności, jak firma czy polityk, a nie natura? Wtedy, wydaje się, ta nieufność potrafi się wylewać hektolitrami.

Zaufanie, ufność, buduje się na podstawie konkretnych zasad, uczynków. To jest proces. Trudno zaufać komuś, czemuś, po jednym net-pozytywnym zdarzeniu. Bilans dobrych i złych uczynków musi zdecydowanie przeważać w kierunku tych pierwszych, aby pojawiło się zaufanie. Nawet jeśli szczepienie nie jest postrzegane jako sprawa czysto negatywna, to ktoś może z niego nie skorzystać z powodu ogólnego braku zaufania. Do rządu, instytucji publicznych. Korporacji, mediów. Ba - całego świata!

W tym niby prędko globalizującym się świecie, lokalność i niszowość wydają się stawać coraz bardziej ważne. Bo w końcu, to co jest tutaj, obok mnie - to, co widzę, co czuję - to jest bardziej prawdziwe, co nie? Mniej prawdziwym jest coś, lub ktoś - z odległych krajów, z innego kontynentu. W erze wojen hybrydowych, masowej kontroli i całej reszty, lokalizm idzie górą.

Nie twierdzę, że jest to koniecznie zły mechanizm. Jest on bardzo naturalny - w sytuacji kryzysowej zwracamy się ku naszemu bezpośredniemu otoczeniu; bliskim nam osobom, naszej lokalnej społeczności. Również wartościom - tym lokalnym, tym „zaufanym”.

Sześćset zgonów dziennie. Prawdopodobnie jest ich więcej. Na pewno będzie ich więcej. Wszystko dzięki tragicznej mieszance społecznych mechanizmów obrony, zwykłej ignorancji, czy też lenistwa i biernej postawy. Szkoda. Przykro mi, że tak to się kończy. Bo mogło być inaczej. Bo może być inaczej. Ten rozdział może mieć inne zakończenie.

Łatwo zapomnieć o tragedii, której nie widać. Ta „niewidoczność” jest idealnym katalizatorem rozprzestrzeniania się alternatywnych teorii, swoistego „drugiego świata” - bańki spekulacji i kłamstw, której konsumowanie wyjątkowo często okazuje się śmiertelne. Jednak dopóki ta tragedia trwa, naszym moralnym obowiązkiem - jako obywateli, jako ludzi, którzy chcą żyć - jest działanie, pomoc. I pójście na szczepienie.

Nawiązując do ostatniego Bonda - „Nie czas umierać”. Przecież jest jeszcze tyle do odkrycia, tyle żyć do przeżycia, tyle historii do opowiedzenia. Głupio je zakańczać w głupi sposób. Nawet jeśli nie naszych historii bezpośrednio, to naszych dziadków, rodziców, wujków, ciotek, przyjaciół i każdego, kto tworzy nasz ten własny, lokalny świat, który właśnie tak bardzo cenimy i do którego wracamy w chwili kryzysu.

Bądźmy lepsi niż nasza reputacja.

Reply by email